Budva w Czarnogórze

Budva_400.jpg

















Luksusowy autokar podjeżdża o czasie, i rozpoczynamy długą podróż do Czarnogóry. Jadą z nami czterej kierowcy. Są mili, życzliwi i uśmiechnięci. Przemierzamy Czechy, Węgry, Słowenię, i Chorwację. Najpiękniejsze widoki, mijamy w Chorwacji. Autokar jedzie wzdłuż brzegu morza, często po wysokich półkach skalnych. Po drugiej zaś stronie, mamy góry, lub porośnięte zbocza. Odruchowo więc, kierujemy wzrok na prawo, gdzie rozciąga się przepiękny widok na wybrzeże Adriatyckie, upstrzone małymi wysepkami. Słysząc nasze zachwyty, kierowcy zatrzymali autokar w zatoczce. Jak z widokowego tarasu, roztaczała się stąd wspaniała panorama. Mamy tu 10’’ postoju, by nacieszyć oczy urokliwym widokiem. Robimy też zdjęcia, i ruszamy dalej. Do Budvy docieramy około godz. 14.00. Jest to jedno z najstarszych, i najpiękniejszych miast na wybrzeżu adriatyckim. Zastajemy tu zlepek różnych kultur. Są tu budowle rzymskie, prawosławne cerkwie, i współczesna architektura śródziemnomorska. Początki historii Budvy, to II wiek p.n.e. Od 535r. była ona miastem rzymskim. Później, miasto uległo Bizancjum, czyli Cesarstwu Wschodnio-rzymskiemu. Po roku 841, złupione zostało ono przez arabów, poczym legło w gruzach. Aż do 1918r. Budva była kolejno pod panowaniem: weneckim, tureckim, francuskim i austriackim. W 1979r. miało tu miejsce trzęsienie ziemi, które zniszczyło część miasta i starych murów. Gdy miasto i mury odbudowano, zyskało ono status centrum turystycznego. Tyle historii, przedstawionej w wielkim skrócie. Zgodnie z umową, jako kwaterę otrzymaliśmy apartament. Wolimy apartamenty, zwłaszcza gdy jesteśmy na własnym wikcie.
Lubię gotować, więc to dla mnie żadna trudność, by coś szybko upichcić - tym bardziej, że kuchnie wyposażone są w lodówki, i inny podstawowy sprzęt. Szybki prysznic, rozpakowanie walizek, i wraz z przyjaciółmi idziemy zobaczyć morze. Dopóki się nie opatrzymy w terenie, musimy uważać, aby nie pobłądzić, wracając na kwaterę. Obieramy więc punkty odniesienia, i już mamy problem z głowy. Idziemy uliczkami, mijając wracających z plaży turystów. Piękna aleja, wysadzana wielkimi palmami, prowadzi aż nad morze. Wzdłuż alei stoją ławeczki, i rośnie mnóstwo pięknych kolorowych kwiatów. Aleja kończy się przy wielkim bazarze. Można tu kupić tzw. „mydło i powidło”, a więc: odzież, obuwie, biżuterię, pamiątki, owoce, i wiele innych artykułów. Legalny chodnik do morza, prowadzi przez restaurację. Jej dachem i cieniem, są gąszcze bujnej winorośli. Poprzez jej liście przebłyskuje słońce, a wieczorem przytłumione światło. Pięknie to wygląda, i przyjemnie tu o każdej porze posiedzieć. Mimo późno popołudniowej pory, wchodzimy na gorącą, plażę. Jest tu wiele plaż, o podłożu grubego żwiru, lub drobnego kamyka. Co do wody, to jest ona przyjemnie ciepła i krystalicznie czysta.


Znaleźliśmy też krótszą drogę nad morze. Właśnie na tym szlaku, mijamy wspaniałe patia, osłonięte od nieba przez gałęzie winorośli i kiwi. Ich piękne owoce, zwisają w dół. Są tu też liczne drzewa figowe, oliwne, cytryny, limonki, granaty i inne. Korony drzew są rozłożyste, więc ich owoce zwisają nad chodnikiem, a także wprost nań spadają. Dalej, droga prowadzi przez duży park, wzdłuż wyschniętego o tej porze roku kanału. Tu z kolei, pełno jest ogromnych platanów i różnej maści cyprysów. Z trzech stron, Budva otoczona górami. Czwarta strona, to morze. Trafiliśmy na okres ogromnej suszy, i ciągłych pożarów w górach. Prawie codziennie, latały helikoptery z podwieszonymi pojemnikami na wodę, bo pożary wybuchały w różnych partiach gór. Wszystko to jednak, było dalekie od nas, mieszkających w mieście. Nad brzegiem morza są liczne pomosty, z których można wypłynąć „parasolingiem”, skuterem wodnym, „bananem”, lub w kołach. Oczywiście za sporą opłatą. Dla nas, najwspanialsza jest kąpiel w ciepłej i czystej wodzie. Baraszkujemy w niej, nawet po dwie godziny bez przerwy.

Po południu także kąpiel, a następnie obowiązkowy spacer promenadą - wzdłuż morza. Któregoś popołudnia, wybraliśmy się z przyjaciółmi do starej części miasta. Można tam dojść ulicą, lub właśnie promenadą, pełną przeróżnych stoisk, sklepów, pizzerii, i innych jadłodajni, zlokalizowanych pośród cienistych drzew. Nawet w czasie upału, można tu znaleźć przyjemny cień, ochłodę, i ławeczkę, na której można odpocząć. Wybieramy więc drugi wariant. Aleją doszliśmy, aż do murów starówki. Za nimi zaś, wpadliśmy w istny labirynt wąziuteńkich uliczek. Przypomina to nieco, handlową część Wenecji. Cała starówka, jest z ciosanego kamienia – tak domy, jak i ulice. Uliczki są tak wydeptane, że świecą się, jak polakierowane. Zaglądamy do podcieni, i na patia. Przy promenadzie wszędzie ruch i ożywienie, a gdy tylko przekroczy się linię murów, cisza i senny spokój. Czas tu biegnie znacznie wolniej, wręcz leniwie. Odczuwa się tu także, ducha minionej epoki. Chcieliśmy wejść do cytadeli, ale ze względu na festiwal teatralny i jakieś spotkania muzyczne, były z tym jakieś utrudnienia. Nie mogliśmy się dogadać, więc darowaliśmy to sobie. Posiedzieliśmy w cieniu pięknych palm, mając naprzeciwko dwie restauracje. Obie urządzone były na wolnym powietrzu, a każda o innym, a zarazem ciekawym wystroju. Słońce chyliło się ku zachodowi, a ruch w miasteczku zrobi się dopiero po zmroku, gdy będą tu miały miejsce liczne imprezy. Wówczas też, zabytkowe obiekty zostaną podświetlone. Nie czekamy na te efekty specjalne, które podobno warto jest przeżyć i sfilmować. Jesteśmy już zmęczeni, więc wracamy cienistą alejką. Tak mijają dni, spokojnie i leniwie. Plaża, obiad, sjesta, spacer. Turyści z naszej grupy, jeździli na różne wycieczki fakultatywne. Wracali z nich zmęczeni, ale zadowoleni i pełni wrażeń. Co do nas, to zdecydowaliśmy się na jedną - do Bota Kotorska. Zależało nam bowiem, by zobaczyć niezwykłe fiordy w tym ciepłym rejonie.

Autokar zabiera nas do portu wcześnie rano, by w Kotorze wejść na pokład statku, którym popłynie tylko nasza grupa. Nie zwiedzamy teraz miasta, lecz udajemy się w krajoznawczy rejs po morzu. Płynąc, przyglądamy się mijanym widokom - a są przepiękne, i jest na czym oczy zawiesić. Towarzyszący nam rezydent - p. Karol, pokazuje co ciekawsze miejsca, i z wielką znajomością rzeczy, opowiada historię o wydarzeniach, które się tu rozgrywały. Mijamy stare, porzucone okręty wojenne, i ich dawne bazy wypadowe, ukryte w jaskiniach przybrzeżnych gór. Wszystko to przypomina czasy walk wyzwoleńczych, za panowania Bros Tito. Fortyfikacje te, są już  w częściowej ruinie. My jednak, podziwiamy wspaniałe widoki, widoki, i jeszcze raz widoki. Aby pełniej oddać wrażenie, to pływaliśmy wśród wysokich gór, które wychodząc z głębi morza, piętrzyły się tu wszędzie. Przybijamy też do mini wysepki, o nazwie: Swety Djordja. Znajduje się na niej cerkiew, którą odwiedzają wszystkie wycieczki. Od pana Karola usłyszeliśmy, iż legenda głosi, że wyspa ta została utworzona z zatopionych statków zdobycznych, wypełnionych kamieniami. Później powierzchnię wygładzono, i postawiono cerkiew. Muszę przyznać, że to urokliwe miejsce. Tuż obok, jest też mini wysepka „Gospy od Karpiela”. Na tej jednak, stoi kościół katolicki. Ruszamy w dalszy rejs. Przepływamy cieśninę,  która niegdyś była bramą obronną, przed różnymi najeźdźcami. Brzegi fiordów, są w większości zamieszkałe. Położone na nich miejscowości, rozciągnięte są wąskim pasem wzdłuż brzegu. Następny przystanek, to miasto Herceknowa. Jest to miasto obronne położone na górze. Na wysokiej skale, znajduje się fort obronny, wysunięty w morze. Idziemy w górę po takiej ilości schodów, że już w połowie zgubiłam ich liczbę. Warto było się wspinać, gdyż na górze czeka nas nagroda w postaci tak pięknego widoku, że dech zapiera. Nie da się go opisać słowami. Trzeba to po prostu zobaczyć, więc patrzymy jak urzeczeni.. Czasu nie mamy za wiele, więc jeszcze kilka zdjęć, poczym schodzimy w dół. Teraz, płyniemy ku plaży w Ulcini. Część grupy decyduje się na rejs do grot, lecz my z przyjaciółmi zostajemy na kamienistej plaży. Bez obuwia, trudno jest po niej chodzić, więc na wczasowiczów czekają leżaki i parasole. Mąż korzysta z kąpieli w przeczystej wodzie, lecz my czujemy się już nieco zmęczeni. Odpoczywamy więc w cieniu, delektujemy się pięknymi widokami, i robimy zdjęcia. Dalszy rejs, to droga powrotna do Kotoru. W dawnych czasach, Kotor był bardzo bogatym portem. Miasto to, miało ścisłe powiązania z Wenecją, więc przypomina ją znaczna część przybrzeżnej architektury. Kotor położony jest w górach Lovcen - w zatoce, która także podobna jest do fiordu. Miasto zbudowano z jasnego kamienia. Podobnie jak na starówce w Budvie, jest tu plątanina uliczek z wyślizganego kamienia. Są tu także, bardzo wysokie fortyfikacje. Potężne mury obronne Kotoru, łączą się z murami twierdzy.

Całe miasto, zostało wpisane na listę UNESCO. Mamy tu tylko, dwie godziny wolnego czasu. Nieco za mało, żeby zobaczyć tak piękne, i rozległe miasto. Pierwsze, co nam się rzuca w oczy, to góra, po której do góry i w dół, na różnych poziomach, wije się obronny mur. Przypomina on, namiastkę chińskiego muru. Gdzieś wysoko, widzimy poruszające się tam punkciki. To turyści, którzy zdecydowali się wejść aż na górę. Pan Karol mówił, że wejście na szczyt zajmuje około pół dnia. Pozostaje więc nam, tylko podziwiać determinację tych, którzy by dotrzeć do fortu, zdecydowali się pokonać trudy tej wspinaczki. Z wycieczki tej, wywieźliśmy coś wspaniałego, a właściwie trzy w jednym. Zobaczyliśmy coś co przypomina chiński mur, fiordy niczym w Norwegii, no i piękny stary Kotor, który nas zachwycił. Był to ostatni już dzień naszego pobytu w Czarnogórze. Po powrocie na kwaterę do Budvy, zastaliśmy czekający już na nas autokar. Ładujemy więc bagaże, i ruszamy w drogę powrotną do kraju. Impreza była piękna, i pełna wrażeń. Organizator wywiązał się ze swoich zobowiązań w 100%. Byliśmy z tą firmą już osiem razy, i zawsze wracamy zadowoleni. Już obmyślamy następną eskapadę z tym organizatorem. Biuro jest sprawdzone, a to daje komfort bezpieczeństwa, i pewność dobrego wypoczynku.

Renata Olborska.
Polityka Prywatności