Witaj Hellado !

594932_flag.jpgPod koniec lata, zdecydowaliśmy się pojechać na tzw. objazdówkę po Grecji. Wyruszamy w drogę we wrześniu. Trasa do Włoch wiedzie przez Czechy i Austrię. Tam, w porcie Ankona wchodzimy na pokład dużego promu. Jest to jednostka mocno wyeksploatowana. Z nadzieją w Bogu jednak wsiadamy, by dopłynąć na miejsce. Rano wysiadamy w greckim porcie Igoumenitsa. Nareszcie jest słońce i mamy czym oddychać. Jeszcze tylko odprawa paszportowa i wkrótce już ruszamy autokarem do miejscowości Kalambaka.

Podróż okazuje się nie tylko ciekawa, ale i budząca akcenty grozy. Grecy bowiem, nie mają na trasach wysokogórskich tuneli, a tylko niezbyt szerokie półki, wycięte na urwistych skałach. Nierzadko więc, po jednej stronie mamy pionową ścianę, pod którą bywają usypiska spadających kamieni, a po drugiej przepaść. Wszyscy więc siedzą cicho i wielu prawdopodobnie modli się. Widok z góry jest piękny, lecz także i przerażający. Budzący się dzień, promykami słońca rozświetla potężne góry, pokazując też niebezpieczeństwa, jakie czyhają na nieostrożnego kierowcę. W jednej z przepaści zauważyliśmy wrak ciężarowego samochodu. Natomiast w innym miejscu, na samej krawędzi przepaści zawisł samochód osobowy. Jego pasażerowie siedzieli na skraju drogi, czekając na pomoc drogową. Autokar jęczy wspinając się na górę, ku przełęczy. Wjeżdżamy w chmury. Widzialność prawie żadna, w autokarze robi się zimno, a nadto czujemy przenikliwą wilgoć. Kiedy mijamy przełęcz i zaczynamy zjeżdżać w dół, robi się jaśniej i cieplej. W różnych nastrojach dojeżdżamy do hotelu "Famissi”. Nareszcie można wypocząć i wykąpać się.

Meteory.jpgJeszcze wieczorem idziemy na spacer po mieście. W dali widać pięknie podświetlone góry zwane Meteorami. Rankiem ruszamy w ich kierunku. W drodze mijamy Olimp, najwyższy szczyt Grecji. Dalej podążamy doliną Tembi, do niesamowicie umiejscowionych klasztorów. Usytuowano je na niedostępnych szczytach Meteorów. Pierwszy z nich wybudowano jeszcze w czasach bizantyjskich. Trudno jest opisać to, co widzimy. Co do gór, to są one zupełnie innego typu niż te, które znamy, a także tych, które są w okolicy. Jedne są jak ulane, inne jak rzeźbione. Stanowią one niepowtarzalny widok – jakby spadły z nieba na teren, do którego nie pasują. Stąd pewnie ich nazwa. W klasztorach można chodzić tylko w stosownej odzieży – żadnych krótkich spodenek czy gołych ramion. Wchodzimy po krętych, stromych schodach, rozglądając się ciekawie na boki, a jest co podziwiać. Na pojedynczych szczytach stoją klasztory i nasuwa się pytanie: jak oni to budowali? Oglądamy największy i najstarszy z tutejszych monastyrów – Wielki Meteoron. Jest to naprawdę piękne dzieło sztuki sakralnej. Chwila odpoczynku na dziedzińcu. Przewodnik opowiada, że aż do okresu międzywojennego jedyną drogą do większości klasztorów były sznurowe drabinki, lub wjeżdżano tam w wiklinowych koszach, wciąganych przez mnichów. Tylko w dwóch, spośród sześciu ocalałych klasztorów życie toczy się jak dawniej.

Saloniki.jpgNacieszywszy oczy tymi cudownościami natury, jedziemy dalej do Salonik. Po drodze mijamy gaje oliwne i wielkie winnice. Przewodniczka zabiera nas na spacer ulicami Salonik. Mijamy targowisko i kierujemy się do starej dzielnicy miasta, które otoczone jest murem. Z bramy w murze rozciąga się wspaniały widok na miasto. Mijamy cytadelę, która (wg słów przewodniczki), pamięta czasy apostoła Pawła. Przed nami Monastyr Dymitra. Jest to wielka budowla. Ma ona tajemniczą historię, związaną z założycielem tego klasztoru. Odwiedzamy też bizantyjski kościół św. Demetriusza. W swojej architekturze jest on stosunkowo surowy. Ostatnie spojrzenie na białą, okrągłą wieżę i opuszczamy Saloniki. Mamy mało czasu, a przecież Grecja to kraj kulturowo przebogaty. Jest co oglądać, więc udajemy się w dalszą drogę. Przed nami Delfy z wyrocznią Piti. Już w starożytnych czasach ciągnęły tu pielgrzymki Greków, poszukujących porad u wyroczni. Zwiedzamy trzy największe części wyroczni: „Święty Okręg” (Świątynia Apollina), w której miały swe stałe miejsca antyczne wróżki. Dalej „Skarbiec Ateńczyków”, wspaniały teatr na pięć tysięcy widzów, oraz „Marmaria” czyli sanktuarium Ateny. Trzeba nieco wysilić wyobraźnię, aby te ruiny przemówiły obrazem dawnego życia.

Grecja..jpgPrzed nami całodniowy rejs ze spacerem po trzech wyspach: Hydra, Nafplio i Egina. Są to małe wysepki oddające klimat i charakter typowo grecki. Na turystów czekają osiodłane muły i osiołki, by przewieść ich uliczkami miasteczka. My wolimy pospacerować, bo to przyjemniejsze - i nic nie kosztuje. Na Eginie, korzystając ze szwedzkiego stołu, spożywamy typowo grecki posiłek. Zachwycamy podniebienie wspaniałą baraniną, a do tego oliwki, dużo sałatek, no i doskonałe wino. Gaje oliwne są tu wszędzie. Dominują drzewa duże i stare, lecz mimo swego wieku, nadal owocują. Drzewo oliwne, nawet gdy się opali w pożarze, potrafi się odrodzić i dalej owocować.

Grecja.jpgKolej na następną wyspę – Peloponez. Po drodze mijamy port w Pireusie. Teraz obowiązkowy postój w Koryncie. Oglądamy ruiny miasta, po którym przechadzały się osławione kurtyzany. Ich miejscem zamieszkania były pobliskie miastu wzgórza. Stoimy na moście dzielącym Peloponez od stałego lądu Grecji. W dole, poprzez Kanał Koryncki przepływa wielki statek. Trudno uwierzyć, że ten ogromny przekop wykonano ręką niewolnika. Zamykam oczy i zaczyna pracować wyobraźnia. Widzę tłum strudzonych i zabiedzonych niewolników różnych narodowości. Prymitywnymi narzędziami rąbią skałę i przekopują się przez zwały zbitej, kamienistej ziemi. Nad nimi nadzorcy, którzy pokrzykują i poganiają batogami do wydajniejszej pracy. Gospodarczo kanał jest wielkim osiągnięciem. Jednak z ludzkiego punktu widzenia, przy jego powstaniu przelano morze krwi niewinnych ludzi. Nasza droga wiedzie do Epidauros, gdzie zwiedzamy teatr zbudowany w IV wieku p.n.e. Po dzień dzisiejszy odbywają się tam przedstawienia. Ma on niesamowitą akustykę. Gdy byliśmy na samej górze teatru, to przewodniczka rzuciła monetę w dół, w centralny punkt sceny. Pomimo znacznego oddalenia, tak wyraźnie usłyszeliśmy jej brzęk, jak gdyby upadła u naszych stóp. 

Przed nami Mykeny. Po drodze zatrzymujemy się przed pomnikiem bohaterów pod Termopilami. Zwiedzamy Mykeny, a właściwie to co po nich zostało. Oglądamy twierdzę ze słynną lwią bramą i skarbiec Agamemnona. Jest tu też mnóstwo ruin, które mają swoją nazwę i historię. Mnie jednak brakuje już wyobraźni - widzę tylko rumowisko. W naszej grupie jednak jest artysta rzeźbiarz z P.W.S.S.P. w Gdańsku. Dla niego to co oglądamy, to prawdziwa uczta. Miło patrzeć na kogoś, kto potrafi się tak zachwycić tym, co dla nas jest już tylko kupą kamieni.

Ateny..jpgTeraz trasa prowadzi do Aten – stolicy państwa. Spędzimy tutaj trzy dni, bo w programie jest mnóstwo zwiedzania, a także czas wolny. Rano w hotelu zjawia się przewodnik. Jest to Grek urodzony w Polsce, mówiący piękną polszczyzną. Prowadzi nas uliczkami, gdzie jest pełno sklepików i tawern. Przystajemy na jednej z ulic. Tu, przy „Grobie Nieznanego Żołnierza”, trzymają straż gwardziści. Poubierani są w plisowane spódniczki, a na nogach mają drewniaki z wielkimi pomponami. Zamiast spodni natomiast, białe rajstopy z czarnymi frędzlami. Wykonują śmieszne i nienaturalne kroki. Choć wywołuje to rozbawienie turystów, twarze żołnierzy są poważne. Cały strój, a także ceremoniał kroków, jest związany z historią Grecji i czasami niewoli tureckiej.

Akropol..jpgNasza droga prowadzi na Akropol. Cały czas trwa tam remont. Wchodzimy po kamiennym podejściu, po którym pędzono bydło na ofiarę. Nasz przewodnik jest niesamowity. Z wielką swadą i humorem opowiada historyczne anegdoty. Tak obrazowo przedstawia nam historię poszczególnych miejsc, że gdy zamknę oczy, to widzę i słyszę ryk i tupot zwierząt, oraz czuję zapach krwi płynącej rowkami po stoku, do specjalnych zbiorników. Oglądamy to, co zostało ze świetności Panteonu i Świątyni Ateny. Chociaż to tylko ruiny, są one stosunkowo dobrze zachowane i oddają obraz potęgi narodu greckiego. Ze wzgórza rozciąga się piękny widok na miasto Ateny. Zachowało się też miejsce (według słów przewodnika), z którego głosił kazania apostoł Paweł. Następnego dnia zwiedzamy Narodowe Muzeum Archeologiczne. Jest tu największa na świecie kolekcja antycznych rzeźb oraz mykeńskich skarbów króla Agamemnona. Jest co oglądać, a nasz artysta rzeźbiarz cały jest w skowronkach. Przez resztę dnia mamy czas wolny. Wieczorem skrzykujemy się, by pójść zobaczyć Ateny nocą i wejść na Olimp – najwyższe wzniesienie w Atenach. Aby tam dojść, maszerujemy ponad dwie godziny uliczkami - wciąż wyżej i wyżej.

Wenecja.jpgMijamy tawerny, z których płynie grecka muzyka, w której dominuje buzuki. Po wejściu na górę najpierw musimy się wysapać. Narzucone nam tempo marszu było bowiem bardziej dla młodzieży, niż dla ludzi w naszym wieku. Mieliśmy więc problem, żeby nadążyć. Warto jednak było się trudzić. Ze szczytu Olimpu patrzymy na uśpione w dole miasto, podświetlony Akropol i lasery bijące w niebo, w kilku punktach miasta. Północ zastaje nas na górze. Zadowoleni wolno wracamy do hotelu. Na sen mamy mało czasu, ale to nic, odpoczniemy w domu. W drodze powrotnej zatrzymujemy się w Tebach. Jednak po tym, co widzieliśmy i przeżyliśmy do tej pory, już nie robią one na nas większego wrażenia. Promem dopływamy do Wenecji. Tu spędzamy kilka godzin, zwiedzając miasto poprzecinane mnóstwem kanałów. Plac św. Marka, mosty: Rialto, Westchnień i Straceń, to typowa trasa każdej wycieczki. Spacer wąskimi uliczkami, z mnóstwem sklepików i barów, ma niepowtarzalny urok. Pełni wrażeń z przeszłości wracamy do kraju. Warto jest poznać kulturę innego narodu. Chociaż jest ona odległa, to jednak odpowiednio pokazana staje się znacznie bliższa.

Renata Olborska

 

 

Polityka Prywatności