W Londynie mieszka znajoma, która zaprosiła nas i naszych przyjaciół do siebie w maju 1996 roku. Autokarem liniowym dojechaliśmy do Calais we Francji. Tu autokar został zaokrętowany na prom do Dover w Anglii. Prom ten, to ogromna i wielopiętrowa jednostka pływająca. Wyposażenie jest tu bogate, nowoczesne, a wszystkie sale posiadają duże, panoramiczne okna.
Spacerujemy po licznych pokładach, zwiedzając komfortowe restauracje, bary, sale zabaw dla dzieci, sklepy, kasyno i wiele innych pomieszczeń. Na górnym pokładzie było zbyt wietrznie, więc w końcu przysiedliśmy w miękkich fotelach. Teraz, przez okna mogliśmy bezpiecznie popatrzeć na niespokojne morze. Sama rozkosz.
Wylądowaliśmy w Londynie na Dworcu Wiktoria. Tu przywitała nas znajoma. Następnego dnia ruszyliśmy zwiedzać miasto. Nasz przyjaciel świetnie włada językiem angielskim. Zwiedzanie więc z nim, to zarówno bezpieczeństwo gwarantujące, że się w tym wielkim mieście nie pogubimy, jak i sama przyjemność. Nas interesuje wszystko, ale zaczynamy od muzeum Brytyjskiego. Największe wrażenie robi na mnie dział egiptologii. Tylu zgromadzonych mumii i zabytków z czasów faraonów, może Londynowi pozazdrościć każde inne muzeum - z kairskim włącznie. Podziwialiśmy zachowane przez wieki mumie, sprzęty, kolory, bogactwo malunków i przepych złotych precjozów. Wszystko to nie tylko skłaniało nas do zadumy, lecz działało wręcz porażająco. Dalsze działy - chociaż przepiękne i bogate - ustępują skarbom Egiptu. Ale może to tylko my, zafascynowaliśmy się tak tą niezwykłą kolekcją?
Po południu ruszamy na spacer, by pochodzić ulicami miasta. Widzimy most Tower, mijamy parlament, spacerujemy po Oxford Street. Niestety, zaczął padać deszcz, więc wsiedliśmy do typowego dla Londynu autobusu, no a z niego, biegiem do domu. Następny dzień, to nowe wyzwanie. Postanowiliśmy zwiedzić Muzeum Alberta i Wiktorii. Spędzamy tam prawie cały dzień. Bogactwo rzeźb, posągów, bibelotów i porcelany jest tak duża i tak różnorodna, że pod koniec zwiedzania miałam istny mętlik w głowie. Nie wiedziałam już jakie rzeźby są dziełem Michała Anioła, którego bardzo lubię, gdzie był „Gladiator”, gdzie „Samson” i jak wyglądał „Herkules”. Natomiast mocno utkwił mi w pamięci „Mojżesz rogaty”. Wyobrażacie sobie taką postać? Przystajemy przy przepięknych drzwiach do baptysterium. To niezwykły oryginał, pełen refleksyjnych scen biblijnych. Przy ich studiowaniu, można by spędzić przynajmniej pół dnia. Niestety, czas mamy ograniczony. Robimy więc w tył zwrot. Zmierzając ku wyjściu mijamy kolumnę Adriana, widzimy mnóstwo rzeźb i płaskorzeźb przedstawiających scenki rodzajowe i okrutne. Przystajemy przy ogromnym czarnym lwie z 1166r. Zwiedzanie muzeum kończymy na wystawie metaloplastyki i kowalstwa artystycznego. Po wyjściu z tego przybytku sztuki mieliśmy kolorowy i artystyczny zawrót głowy.
Mimo zmęczenia, wracamy pieszo. Następny dzień, także po brzegi wypełniony był atrakcjami Londynu. Jadąc piętrowym autobusem turystycznym (bez dachu), oglądamy ulice, mijamy parki i pomniki. Jest tego tak dużo, że i spamiętać nie sposób. Po ulicach porusza się mnóstwo wszędobylskich taksówek. Są one rozpoznawalne z powodu czarnego koloru i nietypowego kształtu, który przywołuje retro wspomnienia. Ulice Londynu są niesamowicie barwne. Tu nikt nie zwraca uwagi na kolorowo ubranych hindusów w turbanach, czy na kobiety w sari (suknie hinduskie). Mnóstwo tu różnobarwnych azjatów, egzotycznie ubranych Murzynów, Szkotów w kraciastych, plisowanych spódnicach, czy też ekscentryków, którzy chcą na siebie zwrócić uwagę szatą z ubiegłych stuleci. W Londynie, gdzie mieszka spory procent ludności po dawnych koloniach, takie wymieszanie kultur jest normalne. Dla nas jednak, jest to egzotyka. Głowa więc, jak nakręcona sama się odwraca, by patrzeć na falujący, różnokolorowy tłum.
Wysiadamy by pójść na uroczystą odprawę wojsk przed pałacem królewskim. Parada zaczyna się o godz.12:00. Mamy jeszcze czas, więc spacerujemy oglądając ogromne posągi czarnych lwów na pl.Nelsona. Mijamy zadbane zieleńce i kwietniki. Usiedliśmy przy fontannie u stóp pomnika królowej Wiktorii. Co rusz, ulicą przejeżdżają konne patrole żandarmerii. Konie na ulicach zresztą, to tutaj normalka. Nagle tłum się poruszył. Zaczyna się coś dziać. Przepychamy się do przodu. Patrzę jak urzeczona na konnych i pieszych gwardzistów królewskich. Są dumni, prężą się jak struny i prezentują się wspaniale. Wszyscy w czerwono-czarnych mundurach. Na głowach mają czarne czapy, które wyglądają jak wielka futrzana kopa. Piękny to widok. Wchodzą do pałacu królewskiego. Przed pałacem odbywa się odprawa warty honorowej – tak pieszej, jak i konnej. To paradne widowisko, przyciąga sporo turystów. Chłopaki stoją teraz jak posągi, a co niektórzy turyści robią wszystko, by ich rozśmieszyć. Ci jednak nie ulegają.
Wracając do domu przechodzimy obok pomnika Winstona Churchilla, mijamy siedzibę premiera. Jeszcze chwila przy fontannie na Plac Piccadilly i na dzisiaj wystarczy. Mamy mało czasu, a tu jeszcze dwa muzea do zaliczenia. Następnego dnia więc, najpierw idziemy do muzeum figur woskowych Madame Tussaud. Nigdy czegoś podobnego nie widziałam. Przed naszymi oczami przesuwa się cała historia i kultura. Od założycielki począwszy, poprzez jej współczesnych. Spotykamy tu więc Królową Elżbietę, Agathe Christie, szejków, króli różnych narodowości i polityków. Wśród przeogromnej rzeszy wręcz doskonałych figur, jest tu także nasz Lech Wałęsa, papież Jan Paweł II, Michaił Gorbaczow, Mahatma Ghandi i cała rodzina królewska. Są też piosenkarze i aktorzy, a wszyscy jak żywi: The Beatles, Theo Kojak z lizakiem, Cher, Joan Collins, Elvis Presley, itd.
Schodzimy w dół do podziemi muzeum. Tu dla odmiany, przedstawione są jak żywe sceny dawnych kaźni: widzimy wykonywanie wyroków przez ścinanie głów gilotyną, torturowanie, lochy ze szczurami, zabójstwa i bójki. Chociaż przedstawiają one wieki odległe, wrażenie z pobytu w tych miejscach jest bardzo przykre i napawa lękiem. Zarówno makabryczna wizja, jak również dźwięki okrzyków trwogi i jęków sprawiają, że wszystko to wygląda aż nazbyt realistycznie. Przykro tego słuchać, a jeszcze gorzej jest oglądać takie makabry. Wsiadamy do kolejki, która wiedzie przez lochy pełne napadających na nas upiorów. Z przyjemnością wyjeżdżamy na górę, skąd dobiegają dźwięki muzyki i zabawy. Ponura wizja podziemia przechodzi teraz w radość i mieniące się kolory. W ogromnym lunaparku, śmiejąc się beztrosko i tańcząc, doskonale bawi się szczególny tłum. To średniowieczny świat bogaczy i tych, którzy decydują o katuszach cierpiących i umierających na dole. Ponieważ cała ta sceneria koresponduje właśnie z wydarzeniami w lochach, wychodzimy przepełnieni mieszanymi wrażeniami.
Ostatni dzień naszego pobytu w Londynie spędzamy razem z przyjaciółmi w Muzeum Przyrody. Wita nas szkielet ogromnego dinozaura, dalej rekonstrukcja mamuta i różnych innych wymarłych stworów. Niektóre są delikatnie podświetlone, a w tle słychać dźwięki porykujących potworów. Udajemy się w tamtą stronę. Znienacka, tuż obok mnie zaryczał potężny potwór. Odskoczyłam przerażona. Kilka niewielkich drapieżnych dinozaurów karmiło się właśnie ogromnym, dogorywającym, lecz jeszcze żywym trawożercą. To jego ryk tak bardzo mnie wystraszył. Wszystko to się porusza, co sprawia niesamowite wrażenie - aż ciarki przechodzą po plecach. Takie stwory spotkać w naturze, w lesie – zgroza. Dalej sala krzywych luster. Tak śmiejemy się z naszych przeróżnie wypaczonych wizerunków, że łzy leją się ciurkiem. Następna sala ma charakter współczesny. Wita nas naturalnej wielkości wieloryb i orka, a dalej to już cała fauna zwierzęca. Słonie, jeleniowate, niedźwiedzie itd. oraz mnóstwo gablot z ptakami, gadami, płazami, kośćmi itp. Ma też swój dział Darwin z jego teorią. Naprawdę jest co oglądać.
Pełni wrażeń kończymy nasz pobyt w Londynie. Nie sądziłam że to miasto da nam tyle wrażeń. Warto je zobaczyć i przeżyć to co my.
Renata Olborska