Kilkakrotnie byliśmy już w Hiszpanii na Costa Brava, ale ciągle mamy niedosyt tej krainy. Podoba nam się tutaj dosłownie wszystko. Piękne miasta, czyste plaże, ciepłe, turkusowo błękitne morze, urokliwe skaliste wybrzeże, no i w końcu bardzo życzliwi ludzie. Dlatego, kiedy otrzymaliśmy ofertę spędzenia urlopu w Platja d’Aro, nie namyślaliśmy się długo.
Wyjechaliśmy we wrześniu. Byłam spokojna. Biuro Podróży FUNCLUB, które organizowało tą imprezę, zdążyłam już poznać jako solidne i odpowiedzialne. Autokar podstawił się w porę i wyruszył punktualnie. Okazało się, że tylko my dwoje z mężem byliśmy ze starszego pokolenia wapniaków. Cała reszta, to ludzie młodzi – przeważnie studenci. Podróż minęła bez zbędnych przestojów. Najpierw, zostawiliśmy część turystów w Lloret de Mar. Byliśmy w tej miejscowości już kilka razy i z rozrzewnieniem patrzyliśmy na znajome miejsca. Buzia sama układała się w uśmiechu. Ileż pięknych mamy stąd wspomnień!
O godz. 15.00 byliśmy na miejscu w Platja d’Aro. Kompleks apartamentowy Comtat Sant Jordi zbudowany jest w kształcie podkowy. W środku, na dwóch poziomach, umieszczono dwa baseny rozdzielone przelewającą się kaskadą. W pobliżu rosną kępy dużych palm, juki, oraz bardzo dużo innych egzotycznych roślin i kwiatów. Miejsce wygląda ciekawie. Otrzymaliśmy dwupokojowy apartament z bardzo dużym tarasem i widokiem na parkową zieleń. Wnętrze całkiem przyzwoite. Spora łazienka z wanną i natryskiem - nawet bidet. Ale dla mnie, jako dla kobiety, najfajniejszy był super wyposażony aneks kuchenny. Czteropalnikowa kuchenka z piekarnikiem, duży zestaw stołowy i gospodarczy, oraz pokaźna lodówka.
Słońce grzeje niemiłosiernie. W nocy jednak przeszła burza i następny dzień był nieco pochmurny – spacerowy. Zaraz po śniadaniu idziemy zobaczyć plażę. Według oferty, ma tu być aż siedem plaż połączonych naskalnym, lecz zabezpieczonym przejściem. Wąską dróżką dochodzimy do szczytu schodów. To, co zobaczyliśmy odebrało nam mowę. Stanęliśmy nad pionową ścianą porośniętą śródziemnomorską sosną i różnorodną zielenią. Panorama, jaka roztaczała się stąd, była przepiękna. Morze miało turkusową barwę, wody kipiały rozbijając się o skały, a w dole przepiękna muszla spokojnej zatoki. Zeszliśmy po schodach (102 stopnie). Teraz mieliśmy u stóp piękną, piaszczystą plażę, a nad nią skalisty cypel w ceglastym kolorze. Ze ściany zwisały opuncje, obsypane czerwonymi owocami. Pełno tu również wielkich i wszędobylskich agaw.
Na plaży zauważyliśmy sporą grupę osób w gali. Panie w pięknych toaletach, panowie w garniturach i smokingach. Stał stół, ustawiano krzesła i nagłośnienia. Już wiedzieliśmy – będzie ślub na plaży. O rany! Takie coś można obejrzeć tylko w telewizji. Nie będziemy więc odmawiać sobie tego widowiska. Teraz będzie na żywo. Goście schodzili z gór kamienną ścieżką. Wkrótce też ukazała się panna młoda. Pełne, hiszpańskie kształty, opinała piękna suknia w kolorze ecru - z długim trenem niesionym przez druhnę. Miała bukiet z zielonych, miniaturowych kalii. Taki sam kwiat miała upięty we włosach i taki sam zdobił butonierkę oblubieńca. Zaślubiny były nadzwyczaj uroczyste, lecz nie o nich chcę tu napisać.
Kiedy ceremonia skończyła się, ponownie wkroczyliśmy na skalne ścieżki. Mijaliśmy wykute w skale tarasy, skąd roztaczał się przecudny widok na skaliste wybrzeże i mijane muszle plaż. Odkrywamy jedną spośród nich. Urzekła nas nadzwyczajnie - tak, że postanowiliśmy przychodzić tu, by kąpać się. Dobrze wytyczony szlak prowadzi raz w górę, raz w dół, wijąc się w lewo i prawo. Widoki więc zmieniają się, a jeden piękniejszy jest od drugiego. Względem zdjęć, plener jest wręcz fantastyczny. Przechodzimy przez liczne tunele wykute w skale. Co chwila otwiera się przed nami inny widok - a to nowa plaża, a to urwisko, lub rumowisko różnych skał i kamieni. Fale groźnie i z hukiem, lecz pięknie rozbijają się o skały. Istna kipiel! Gdzie by skierować wzrok, to każde miejsce jest inne i każde piękne. Boże! Jak tu cudnie! Idziemy dalej. Przechodzimy skalnym tunelem, i wychodzimy na bardzo dużą i szeroką plażę. Jest ona czyściutka, z dobrym zejściem do morza. Jak na jeden dzień starczy tych przyjemności.
Zmęczeni dwugodzinnym spacerem, wychodzimy z plaży ścieżką na ulicę. O dziwo! Tyle się nachodziliśmy po skałach, a okazało się, że jesteśmy nie aż tak daleko od naszego apartamentu. Ulicą można tu dojść w 7 minut. Obiecujemy sobie, że przejdziemy tę trasę wielokrotnie, by nasycić i nacieszyć oczy przepięknymi widokami. Słowa dotrzymujemy. Za każdym razem zauważamy coś nowego, co umknęło naszej uwadze poprzednio. Dobrze, że zakwaterowano nas na przedmieściu. Gdybyśmy byli w centrum, to wątpię byśmy przychodzili tu na spacery. A tak, mamy wszystko, co najpiękniejsze w zasięgu ręki. Do miasta, spacerkiem można się przejść w 10 minut.
Następne dni są słoneczne i upalne w granicach 30ºC. Do południa plaża, no i oczywiście kąpiele połączone z nurkowaniem. Woda jest czysta i kryształowo przejrzysta. Widoczność sięga wielu metrów w głąb. Wystarczy się położyć na wodzie w specjalnych okularach do nurkowania, by podziwiać ten przecudny, wodny raj. Mijają nas ławice kolorowych ryb, a czasem można też spotkać kolorową meduzę, bądź muszlę z gatunku perłopławów. Woda przyjemnie kołysze i chłodzi rozgrzane na słońcu ciało. Niebo jest przez cały czas bezchmurne. Po obiedzie obowiązkowa sjesta, a później długi spacer - aż do kolacji. Zapuszczamy się w małe uliczki, polne drogi i wąskie ścieżki. Wystarczy przekroczyć pobliskie rogatki Platja d’Aro, by poznawać nowe plaże, nowe skały i kolejne tereny. Chcemy jak najwięcej zobaczyć. Idziemy do miasta.
Pierwsze wrażenie jest na duży plus. Chodniki szerokie na 7 metrów i idealnie czyste. Wyłożone są one ceglastymi płytami z reliefem. Wzdłuż chodnika usytuowano ruchome sklepiki, wystawy i stoliki restauracyjne. Wcale nie kłuci się to z ruchem pieszym. Mówiono nam, że to miejscowość z wysokiej półki. To prawda, ale ceny są z jeszcze wyższej. Jest tu wiele sklepów markowych. Pośród nich zaś, takie firmy jak: Gucci, Pierre Cardin i wiele innych. Zwykłe kolanówki w markowym sklepie kosztowały prawie 5 euro, a perfumy od 30 – 60 euro. Robimy zakupy w Intermarche. Drogo jest i tutaj, ale do przyjęcia. Raz w tygodniu, w piątek, jest targ obok super marketu. Liczymy na tanie zakupy. No i przeliczyliśmy się. Ceny są prawie takie same jak w sklepach. Wybór niewielki. Jedynie ciuchy i drobiazgi (pod turystę), zajmują na straganach dużo miejsca. Zdegustowani wracamy do hotelu. Dobrze, że większość żywności przywiozłam z kraju. Tutaj bowiem, wydałabym na nią majątek. Miasto jest czyste, zadbane, z dużą ilością kwiatów i zieleni. Gdy zapuszczamy się w maleńkie uliczki, zaglądamy ciekawie do ogródków. Pełno w nich różnego kwiecia, zieleńców i ciekawych krzewów. Gospodarze najwyraźniej cieszą się, gdy słyszą pozdrowienie z ust turystów i widzą zachwyt w ich oczach. Jedną z takich uliczek dochodzimy do miejskiej plaży. Jest bardzo, bardzo długa i szeroka. Czyściutka, jakby ktoś ją pozamiatał. Rzeczywiście. Codziennie widzieliśmy tu osoby sprzątające, które zbierają niedopałki papierosów i wszystko to, co pozostawi po sobie niechlujny turysta. Dbałość ta dotyczy wszystkich plaż. Piasek – żwirek jest grabiony. Wzdłuż tej największej spośród plaż, ciągnie się wspaniała, szeroka promenada z fontannami. Po przeciwnej zaś stronie, szereg restauracji, kafejek, barów i jadłodajni. Przed każdym lokalem stoi kelner i zachęca do wejścia. Nawet nie chcę myśleć, ile kosztuje kolacja w takim lokalu. To nie dla nas, emerytów.
Dni mijają na plażowaniu, spacerach, kąpielach w morzu i basenie. Narobiliśmy mnóstwo wspaniałych zdjęć. Trasę, którą nazwałam trasą balkonową, przeszliśmy kilkakrotnie. Jesteśmy zachwyceni. Pełni wrażeń zbieramy się do wyjazdu. Smutno nam, że to już koniec. Będzie co opowiadać rodzinie i znajomym. Na pamiątkę pozostają nam wrażenia ze wspaniałych przeżyć i zdjęcia. Nic jednak nie odda uroku i klimatu tego miejsca – ani opisy, ani fotografie. Trzeba to po prostu zobaczyć i przeżyć samemu. Autokar podjechał na czas, więc ruszyliśmy w drogę do domu. Zabieramy z Platja d’Aro mnóstwo przepięknych wrażeń i wspomnień. Może kiedyś uda się nam tu powrócić. Chcielibyśmy.
Renata Olborska