Na początku kwietnia 2002r. zajrzałam do zaprzyjaźnionego biura turystycznego. Dowiedziałam się tam o ciekawych i tanich wczasach w Grecji. Oferta była kusząca, cena niewielka, czas imprezy dla nas dogodny, a wyjazd z samego Starogardu Gd. Porozmawiałam więc z mężem, i przekonałam go bez trudu. W połowie maja, wcześnie rano wsiadamy do autokaru. Na nocleg zatrzymujemy się w Dolnym Kubinie, już za granicą, w Słowacji. Hotel pamięta początek lat sześćdziesiątych. W niczym jednak nie przeszkodziło to zmęczonym turystom. Spaliśmy jak susły. Rano, w pośpiechu zjadamy śniadanie i ruszamy w dalszą drogę. Czeka nas długa trasa z kolejnym noclegiem, lecz już w autokarze.
Słowacja sprawiła wrażenie kraju biednego i nieco zaniedbanego. Dużo ziemi leży tu odłogiem. Granicę Słowacko - Węgierską przekraczamy w miejscowości Szachy. Nasza pilotka - p. Ania przekazuje nam nieco informacji o kraju, do którego wjechaliśmy. Węgry mają kształt czarki, w środku której leży Budapeszt. Początkiem narodu węgierskiego są Madziarowie. Pierwszym spośród ochrzczonych władców tego kraju był niejaki Stefan.
Węgierskie morze, czyli Balaton, ma ok. 600 km kwadratowych powierzchni. Rzeka Dunaj płynie zarówno przez kraj, jak i dzieli stolicę na Budę i Peszt. Przejeżdżamy wolno obok pięknego neogotyckiego parlamentu o imponujących rozmiarach. Do tej części, która nazywa się Budą, wjeżdżamy przez jeden z dziewięciu mostów. Jest to tzw. most łańcuchowy z 1849 r. Na rzece, która jest tu bardzo szeroka, rozłożyła się Wyspa Św. Małgorzaty. Jest na niej wybudowany duży kompleks sakralno - klasztorny.
W stolicy jest aż 120 niezwykłych term. Z głębi ziemi, w sposób naturalny bije w górę woda o temperaturze 24 – 78ºC. Nad źródłami pobudowano baseny, sauny i solaria. Wysiadamy, by trochę pochodzić po stolicy, a właściwie jej części - Budzie. Pani Ania prowadzi nas w obręb kościoła N.M.P. Budzińskiej. Budynek sakralny otoczony jest rozległym i dobrze zagospodarowanym terenem. Są tu budowle przyległe, wieżyczki i krużganki. Na placu przed kościołem stoi potężny pomnik jeźdźca na koniu. Kogo przedstawia? Tak naprawdę, to do końca nie wiadomo tego, gdyż co do osoby uwiecznionej na owym postumencie, są różnego rodzaju wersje. Cały ten teren był niegdyś fortyfikacją obronną, zarządzaną przez cech rybaków. Obecnie zaś, stanowi element ozdobny. Sam kościół, to potężna, a zarazem na zewnątrz piękna, można by rzec koronkowa budowla o neogotyckim stylu. Realizację dzieła zaczęto w XII wieku, a budowniczym był niejaki Maciej.
W majowym słońcu, błyszczy kolorami jesieni piękna dachówka – od żółci, aż po brąz. Obok kościoła postawiono kolumnę upamiętniającą zakończenie budowy. Spacerem podchodzimy do odrestaurowanego zamku neobarokowego. Ma on trzy dziedzińce. Szczytnym symbolem tego miejsca jest ogromny orzeł z rozpostartymi skrzydłami. Nazywają go tutaj: „Turul”. Z dziedzińca jest piękny widok na Peszt, parlament i wyspę św. Małgorzaty. Jeszcze trochę czasu zostało nam na krótki spacer uliczkami Budy i po skrzyknięciu grupy ruszamy w dalszą drogę.
Muszę przyznać, że Budapeszt zaskoczył nas zarówno architekturą, jak i świetnie zachowanymi zabytkami. Zawsze myślałam, że najpiękniejszym miastem Europy jest Wiedeń. Tu jednak dowiedziałam się, że tytuł najpiękniejszej ze wszystkich stolic otrzymał Budapeszt. Zarówno sama stolica, jak i całe Węgry, są czyste i zadbane. Wszędzie widzi się rękę dobrego gospodarza. Żaden kawałek ziemi nie leży tutaj odłogiem, a w mijanych uprawach nie widać śladu chwastów.
Wjeżdżamy do Serbii. Z ciekawością przyglądamy się mijanym polom i wioskom. Na polach panuje ożywiony ruch. Ziemie obsiane, a ludzie krzątają się przy uprawach. Mijamy biedne zabudowania wiejskie, ale żadnych śladów dopiero co minionej wojny. Przekraczamy granicę z Macedonią. Podobnie jak w Serbii, władze stawiają tu na gospodarkę rolną. Najważniejsze bowiem, to wyżywić naród. Spodziewaliśmy się „krajobrazu po bitwie”, ale go nie było. Kraj wygląda zielono i zadbanie. Przekroczenie granicy Macedońsko – Greckiej, odbywa się ślamazarnie. Na poprzednich granicach zresztą, było podobnie. Celnicy chodzą leniwie. Sprawiają wrażenie, że dokonując odprawy robią nam łaskę.
W końcu wjeżdżamy do Grecji. Pilotka rzuca garść ogólnych wiadomości o tym kraju. Otóż nazwę „Grecja” nadali tej krainie Rzymianie, a stało się to w III w. Dawniej była to Hellada lub Ellada. Jedziemy do rejonu Macedonii Greckiej. Jest to drugi co do wielkości rejon gospodarczy tego kraju. Prym wiedzie Tesalia. Główne zajęcie Greków, to rybołówstwo, rolnictwo, sadownictwo i warzywnictwo. Uprawiają też oni zielone i czarne oliwki, bawełnę, ryż i pistacje. Wszędobylskie drzewa oliwne są długowieczne i owocują co dwa lata. Rzekomo zdarzają się tu okazy, które pamiętają czasy Chrystusa. Oliwka bowiem ma zdolność samo odnawiania się, a żyje czasem ponad 2000 lat.
Grecja produkuje znaną na całym świecie „Fetę”- ser z koziego mleka. Również macedońska chałwa należy do światowych rarytasów. Ich kuchnia staje się coraz bardziej modna - także i w naszym kraju. Takie potrawy jak „gyros”, „kebab”, czy „musaka”, na stałe zagościły już na polskich stołach. Sławne ich wino to: „Recyna”. Jest to wino wyłącznie dla smakoszy, gdyż jego żywiczny posmak odpowiada mało komu, oprócz Greków. Na szczęście są tu także inne smaczne i dostępne wina. Kto przyjeżdża z Grecji, ten obowiązkowo przywozi stamtąd wódkę „Quzo”. Jest nią rodzaj anyżówki. Gdy podaje się ją z lodem i wodą sodową, wówczas kompozycja ta nabiera nieco mlecznego koloru. Dodatkiem do Ouzo najczęściej jest ogórek pokrojony w cienkie plasterki, no i oczywiście ser „Feta”.
Makrigialos, to mała miejscowość rolniczo – rybacka. Jak na mój gust, sporo jej jeszcze brakuje, by uznać ją za kurort lub miejscowość wybitnie turystyczną. Na stałe mieszka tu ok. 1500 osób. Całe zaplecze handlowe, to pięć sklepików spożywczo – przemysłowych: jeden mięsny, dwa piekarniczo –cukiernicze, dwa pamiątkarskie oraz hurtownia alkoholi. Raz w tygodniu jest tu targ z tanimi owocami i warzywami oraz różnorodnością towarów przemysłowych. I to już koniec centrum handlowego. Wzdłuż plaży ciągnie się wąziuteńki chodnik szumnie nazywany „promenadą”. Po jego przeciwnej stronie otworzyły swoje podwoje małe lokaliki gastronomiczne. W tym nieco przedsezonowym okresie były one prawie puste. Tylko w co niektórych, ku wieczorowi, gromadziło się męskie towarzystwo okolicznych Greków. My jednak nie jechaliśmy w świat w poszukiwaniu nadmiaru rozrywek, lecz głównie po ciepło, plażę i kąpiele w morzu.
No i tu zaczyna się mały problem. Plaża wprawdzie jest piaszczysta i dosyć szeroka, ale miejscami zalegają tu glony i wodorosty, wyrzucane przez morze. Zapaszek więc, czasami jest wyraźnie nieprzyjemny. Woda ciepła, ale do czystej jej daleko. Makrigialos leży nad rozległą zatoką, która z trzech stron otoczona jest lądem. Czwarta zaś strona, to odsalarnie wody, które prawie zamykają łączność zatoki z otwartymi wodami morza. Prawdopodobnie dlatego zatoka jest płytka, a tym samym ma ona wyjątkowo ciepłą wodę. W pewnym oddaleniu, jak okiem sięgnąć rozciągają się hodowle ostryg. Są one dokarmiane i to właśnie powoduje przerost plech, które miejscami wręcz zarastają dno zatoki. Trudno zatem znaleźć tu kawałek czystego morza na bezstresową kąpiel.
Mieliśmy taką sposobność, by zasygnalizować spostrzeżenia i uwagi, które dotyczyły naszego pobytu w Makrigialos. Nie omieszkaliśmy więc zauważyć, że władze miasteczka będą wkrótce musiały się na coś zdecydować - albo turyści, albo ostrygi. Na dłuższą metę, tych dwóch spraw nie da się połączyć. Tak jak w całej Grecji, tak i tutaj, widać jak rozwija się gospodarka i budownictwo. Trudno znaleźć zaniedbany lub stary dom. Nieomal wszystkie budynki pomalowane są na biało, a dachy przykryto grubą czerwoną dachówką. Bardzo dużo tu wykończeń z marmuru i różnego rodzaju posążków. Ogrody, tarasy i patia, są pięknie zadbane. Mnóstwo tu kwiatów, krzewów i palm. Dużo czasu spędzamy na spacerach.
Część grupy korzystała z wycieczek fakultatywnych. Trzeba przyznać, że były bardzo drogie. Wycieczka do Aten kosztowała 31 euro +12 euro za wejście na Akropol. Z uwagi na kilkuset kilometrową odległość, wyjazd grupy nastąpił prawie o północy, a do Aten dotarli oni rano. Mieli 4 godz. zwiedzania + 2 godziny wolnego, no i męcząca droga powrotna. Wrócili umordowani i z mieszanymi uczuciami. Jedni byli zadowoleni namiastką Aten, inni zaś twierdzili, że szkoda było czasu, trudu i pieniędzy. Ci natomiast, którzy wybrali się by zobaczyć „Meteory”, powrócili zachwyceni.
Przed wyjazdem pytali się nas, czy warto jest na nie wydać po 21 euro. Ponieważ byliśmy już tam, więc zachęcaliśmy innych do wyjazdu. Zawiedzionych nie było. Meteory, to góry niesamowite. Na tle pozostałych gór Grecji, sprawiają one wrażenie, jakby zstąpiły z nieba lub zostały odlane z innego materiału i formy. Na ich wierzchołkach przycupnęły klasztory. Widoki ze szczytów rozciągają się na dużą odległość i zapierają dech w piersiach. Tego nie da się opisać, to trzeba zobaczyć. Kilka osób z naszej grupy, wybrało się na całodniową wycieczkę na wyspę Skiathos za 31 euro. Wrócili zmęczeni, ale zadowoleni. Kto jednak nie był ostrożny, ten wrócił z poparzoną od słońca skórą.
Jednego pochmurnego popołudnia wybraliśmy się na długi spacer wzdłuż morza, za miasteczko. Liczyliśmy, że dojdziemy do czystej plaży, jednak takowej nie znaleźliśmy. Trafiliśmy natomiast na ogrodzony teren ruin kompleksu bizantyjskiego. W jego skład wchodzą: ruiny kościoła, zamku, oraz grób Olimpii. Teren ten powinien być odrestaurowany, jednak brak na to pieniędzy. W pobliżu Makrigialos leży większa miejscowość, o nazwie Pydna. Ma ona historyczną przeszłość, bo tam zawierano umowy i układy z Atenami i Koryntem. Królestwo Macedońskie założył Archelaos I. Był on twórcą miejscowości Dion, u stóp góry Olimp. W Dion było centrum kulturowe i miejsce pielgrzymek, w czasie których składano ofiary dla Zeusa.
Ponieważ mieszkaliśmy w apartamentowcu, sama przygotowywałam posiłki. Czy było to uciążliwe? Nie! Przy różnorodności tanich i dostępnych warzyw, przygotowywanie posiłków było po prostu przyjemnością. Muszę jeszcze jedno odnotować. Mniej więcej w połowie turnusu zaczęto czyścić plażę i przygotowywać turystyczną bazę. Sytuacja zaczęła się poprawiać. Widocznie przyjechaliśmy tu za wcześnie - przed sezonem.
Grupa, z którą byliśmy w Makrigialos stanowiła jedną wielką rodzinę. Rzadko trafia się takie wspaniałe grono radosnych i zżytych ze sobą osób. Mimo różnych niedogodności, urlop uznaliśmy za udany. Trzeba się umieć cieszyć ze wszystkiego. Nawet w przypadku, gdy oczekiwania nieco zawiodły, należy zawsze wyciągnąć z danego pobytu to, co radosne, najlepsze i najmilsze. Naszym atutem jest to, że, potrafimy cieszyć się tym, co być może innym umyka. Tak czy inaczej, powróciliśmy zadowoleni i wypoczęci.
Renata Olborska