Wiele dobrego słyszeliśmy o Szwajcarii - że jest czysta, zadbana, zielona, a ludzie wyjątkowo uprzejmi. Chcieliśmy zobaczyć to osobiście. Gdy otrzymaliśmy ciekawą ofertę, postanowiliśmy z niej skorzystać. Żeby w sposób zorganizowany zobaczyć i poznać jakiś kraj, chociaż troszeczkę, to trzeba pojechać na tzw. objazdówkę. Wybraliśmy termin czerwcowy. Wówczas jest tam ciepło i zielono, a w górach nie odczuje się aż tak przenikliwego zimna. Z drugiej strony, to również ze względu na ciepło, podróż autokarem w tym okresie nie stanowi jeszcze kłopotu.
No to w drogę – najpierw do Pragi. Tutaj nasz pilot (mgr sztuki) i jego praktykant okazują się wspaniałymi przewodnikami. Najpierw Starówka z pomnikiem reformatora Husa. Słuchamy opowieści o czasach reformacji - no i samej Pradze. Wokół centrum dużo konnych dorożek. Idziemy na Most Karola, skąd rozciąga się wspaniała panorama miasta. Na moście dużo malarzy i artystów. Obowiązkowo każdy turysta musi zaliczyć tzw. „Złotą Uliczkę”. Jest ona wąziutka i bardzo zatłoczona turystami. Jej atrakcją są maleńkie domki, a w nich wystawy i muzealne eksponaty. Aż dziw, że mieszkały tu rodziny. Czas nas goni, więc jedziemy przez Austrię do Szwajcarii.
Pierwszą miejscowością, którą zwiedzamy jest Rapperswil z wielkim kamiennym zamkiem. Aż dziw bierze, że w zamku tym, na zdawałoby się obcej ziemi szwajcarskiej, jest tak wspaniała wystawa militariów i pamiątek polskości. Dziedziniec i całe otoczenie, są pięknie zadbane. Zieleń krzewów i drzew, harmonizuje z różnokolorowymi kwiatami, na tle surowych murów starego zamku. Jedziemy do miejscowości Buochs w górach. To będzie nasza baza wypadowa przez trzy dni. Po drodze mijamy gospodarstwa górskie. Są one tak czyste i zadbane, że w porównaniu z naszymi, to jak dzień do nocy. Kwaterujemy w hotelu Krone Buochs - okolice Lucerny. Jest to duży budynek utrzymany w starym stylu. Dużo tu drewnianych ozdób i boazerii. Jednak cóż tam hotel. Ważny jest plener wokół niego, więc idziemy zwiedzać okolicę. Faktycznie mieli rację ci, którzy mówili o porządku panującym w Szwajcarii. Każde zabudowanie tonie tu w zieleni. Posesje są w większości nie ogrodzone. W obejściach stoją maszyny, a przed wejściami do domów stojaki z parasolami od deszczu. Nikt nie interesuje się tutaj cudzą własnością. Zamknięty na noc sklep obuwniczy, pozostawił zewnętrzną wystawę z butami (całe pary). Widocznie właściciele nie bali się, że rano będzie ich mniej. To ujmujące. Robi się nam smutno, bowiem u nas jest to nie do pomyślenia. Dużo jest tu zieleni górskiej - przede wszystkim różnego rodzaju iglaków. Spacerujemy wdychając świeże, rześkie powietrze. Dużo domów w Szwajcarii ma tzw. „pruski mur”. Jest to wizualnie bardzo ładne.
Przed nami Zürich - przystajemy przed parlamentem. Jest to dobrze prezentujące się i wielkie gmaszysko z wieżyczkami i kopułami. Szwajcaria, to kraj w większości protestancki, dlatego większość budowli sakralnych, to zbory. W swej naturze, obiekty te preferują skromność i taki też mają wystrój. W porównaniu z kościołami katolickimi, są one prawie puste i pozbawione wszelkich ozdób. Właśnie z powodu swej prostoty, zbory te wywarły na mnie duże wrażenie. Ich klimat zmusza do refleksji. Zürich to duże, bardzo uprzemysłowione miasto. Jest ono zarówno ośrodkiem reformacji, jak również centrum turystyki krajowej.
Kolejny kierunek, to Genewa. Jest to duże miasto, ciekawie położone nad jeziorem Genewskim. Główny ośrodek kultury kraju, a także międzynarodowej turystyki. Przed nami wielki gmach z siedzibą międzynarodowych organizacji. Mnóstwo tu powiewających na wietrze flag wielu krajów. Musimy się spieszyć, bowiem mamy zamówiony rejs po jeziorze. Na moment staję jak zaczarowana. Czegoś takiego moje oczy jeszcze nie widziały. Fontanna w jeziorze. Woda pięknym wachlarzem bije na dużą wysokość, a jej mini kropelki, rozproszone są po znacznym obszarze okolicy. Płynąc wzdłuż brzegu, mijamy posiadłości zamożnych ludzi z innych krajów. Jest to miły relaksujący rejs, chociaż wysiadamy ze stateczku trochę przemoczeni. Widzieliśmy miejsce (według słów przewodnika), w którym została zamordowana cesarzowa Sissi. Nasz pilot – przewodnik prowadzi nas do parku. Co za fantazję musi mieć ogrodnik, by z kwiatów zrobić całe obejście wiejskie, a z krzewów odpowiednio uformowanych i strzyżonych cały zwierzyniec. Mnie najbardziej podobał się zegar kwiatowy. To cudo wskazywało aktualny czas. Piękne są też fontanny i potoki z przemyślnymi kaskadami. Idąc dalej mijamy ścianę, na której umieszczono płaskorzeźby reformatorów. Obieramy kierunek na ulicę zegarmistrzów, z osławioną pracownią pana Patka.
Jadąc autokarem, stale mamy po bokach piękne widoki na ośnieżone szczyty gór. Z wielu stoków spływają różnej wielkości i szerokości wodospady. Płynąc po skałach wydają głośne pomruki i szumy. Jest to piękny widok, który wprawdzie możemy zobaczyć, lecz tylko przez szybę autokaru. Chociaż kaskady te są daleko, potrafią cieszyć oko. Autokar raz wspina się serpentynami w górę, to znów zjeżdża w dół, mijając po drodze piękne stylowe zajazdy. Drogi są równiuteńkie i oczywiście bez żadnych dziur. Dziwi nas to, że nawet do pojedynczej górskiej chatynki, czy górskiego gospodarstwa, prowadzi asfaltowa droga.
Obieramy kierunek na Berno - stolicę państwa. Symbolem kraju jest niedźwiedź, a cała ich gromadka wita turystów przy wjeździe do miasta. Nawet w budynku rządowym (możemy wejść tylko do holu), stoi wielki niedźwiedź. Trzyma w łapach tarczę z herbem państwa. Uliczki starego miasta, którymi prowadzi nas przewodnik, są wąskie i najczęściej brukowane. Na środku uliczek ustawiono rząd figurek na postumentach. Są to kolorowe postacie, tak ludzi jak i zwierząt. Wszędzie pełno kwiatów. Oglądamy ratusz i gotycką katedrę, z pięknym portalem u wejścia. Jest ona w swym wystroju skromna, mało oświetlona, ale ładna. Wracamy do autokaru, by ruszyć w dalszą drogę do Freiburga.
Jest to stare miasto. Jak wszystkie inne miasta w Szwajcarii, nie jest ono zniszczone przez wojny. Dlatego zachowało swój wielowiekowy, konserwatywny styl. Parki i fontanny urzekają jak wszędzie. Tutaj jest jeszcze dodatkowo park dla dzieci, z mnóstwem różnokolorowych postaci, tak realistycznych, jak i fantastycznych. Nawet my, dorośli, byliśmy nimi zafascynowani i obowiązkowo robiliśmy zdjęcia. Żywe kolory poprzeplatane zielenią dają niesamowite wrażenia estetyczne i właśnie taką bajkę zabieramy w dalszą drogę.
Lucerna to miasto położone nad jeziorem Czterech Kantonów. My kierujemy się na tzw. Jezioro Powrotów. Dlaczego „powrotów”, to trudno powiedzieć. Koniecznie jednak, trzeba stanąć tyłem do rzeźby lwa nad brzegiem jeziora, wrzucić monetę i powrót w to miejsce jest podobno zapewniony. To piękne miejsce. Jeszcze zaliczamy spacer po Moście Przyjaźni, który został odbudowany po pożarze. Przed nami długo oczekiwana przyjemność. W okolicy Lucerny znajduje się największy w Europie wodospad Schaffhausen (23-metrowa kaskada – dop.red.). Już z daleka słyszymy potężny ryk wodospadu. Musimy przejść przez tunel w skale, dalej schody, które są już mokre od kropelek wody. Ubieramy płaszcze przeciwdeszczowe i wchodzimy na platformę nad grzmiącą kipielą. Taras ten jest tak usytuowany, że można ręką dotknąć wody. Grzmoty, huki, przewalanie się śnieżno-białej kipieli (jak ubita piana z białek), napawa grozą. Nie wszyscy schodzą na tę najniższą platformę, bo zwyczajnie się boją, by zbytnio nie zbliżyć się do żywiołu. My schodzimy. Adrenalina działa. Pod stopami czujemy uderzenia rozbijających się fal o platformę. Wyłączam wyobraźnie, bo lepiej nie myśleć „co by było, gdyby”. Stoimy cicho, bo i nie sposób przekrzyczeć ryku wody. Patrzymy jak urzeczeni na ten cud przyrody. To namiastka Niagary. Sporo czasu spędzamy tu, gdyż chcemy nasycić się tym widokiem i hukiem. Trzeba jednak ruszać dalej.
Przed nami maleńkie państewko Lichtenstein. Jest księstwem od 1719r. Turystyka i uprawa ziemi, to właściwie jedyne zajęcia tutejszych mieszkańców. Zawieziono nas do stolicy księstwa – Vaduz. Miasto, jak całe państewko, jest mikroskopijne. Pochodziliśmy tylko uliczkami, bo była to niedziela i już wieczór. Wszystko było pozamykane. Właściwie Lichtenstein, to przedłużenie Szwajcarii. Trudno jest dopatrzyć się jakichś szczególnych różnic. Jest czysto, zielono i dużo kwiatów. Zupełnie jak u sąsiadów za miedzą.
Teraz czeka nas najtrudniejszy odcinek drogi. Noc w autokarze i jazda serpentynami po alpejskich drogach i tunelach. Według słów pilota, przejeżdżamy przez najdłuższy tunel w Europie - (ma około 20 km). Niestety byłam tak zmęczona, że go przespałam. Ranek witamy już w Wiedniu, pięknym mieście nad Dunajem. Zwiedzamy monumentalny kościół św. Stefana, spacerujemy obok parlamentu i teatru. Nas najbardziej interesuje pałac cesarski z ogrodami i rozarium. Pałac dynastii Habsburgów robi oszałamiające wrażenie. Możemy go pooglądać tylko z zewnątrz. Nie mamy bowiem opłaconego przewodnika, a i czasu też pozostało niewiele. Gdyby nie odsiecz wojsk polskich pod wodzą króla Jana III Sobieskiego, to możliwe, że tych pięknych zabytków wcale by nie było. W obrębie kompleksu pałacowego, mają swój postój dorożki. Idziemy do parku, a tam wita nas pozłacana figurka Johanna Straussa – sławnego kompozytora. Jak na zadbany park przystało, dużo tu zieleni i strzyżonych krzewów o przeróżnych formach. Są tu też fontanny, pulsujące w rytm muzyki, no i wszędzie kwiaty, kwiaty, kwiaty. Kończymy zwiedzanie w rozarium. To kwintesencja urody, zapachu i koloru. Coś wspaniałego! Szczególnie dla kogoś, kto kocha piękno tak, jak ja.
Szwajcaria jest znana przede wszystkim ze sportów zimowych. W istocie, jest to kraina, która urzeka swym pięknem we wszystkich swoich zakątkach i o każdej porze roku. Mnie osobiście Szwajcarzy ujęli grzecznością, perfekcyjną czystością i porządkiem w każdym miejscu. Tego brakuje w naszym kraju, a szkoda.
Renata Olborska